Mniej znaczy więcej
– Jak Wy dajecie radę się zapakować, z dzieckiem, tylko do sakw? – często pytają nas ludzie, gdy opowiadamy o tym jak jeździmy. A gdzie zapas pieluch? Zabawki? Jedzenie? – dodają. A jedyna odpowiedź, która przychodzi nam do głowy to hasło jednej z filozofii życia: „Mniej znaczy więcej”. I chyba nie tylko w drodze założenia tego systemu myślenia są nam bliskie. Ale wróćmy do pakowania…
Kiedy pierwszy raz jechaliśmy z Kajtkiem miał miesiąc. Byliśmy świeżymi rodzicami, trochę jeszcze nieogarniętymi (nie, żeby coś w tej kwestii radykalnie uległo zmianie) i wszystko wydawało nam się potrzebne. Łóżeczko turystyczne, chusta, bujaczek, grzechotki, zabawki, zapas pieluch (tak jakby w Opolu sklepów nie było!) i całą wyprawkę ciuchową… Nasze kombi zapakowane było po brzegi. We wstecznym lusterku widzieliśmy jakiś kolejny niezbędny sprzęt. Na szczęście z każdym kolejnym wyjazdem było i jest coraz lepiej. Choć nie oszukujmy się, kiedy po prostu wsiadamy do auta pod domem i jedziemy gdzieś tam, pakujemy dużo, dużo więcej, zdecydowanie za dużo. Bo jakimś dziwnym trafem na taki sam wyjazd, takiej samej długości i w to samo miejsce jadąc pociągiem czy autobusem, a nie autem można zapakować się np. w plecak i nosidło. Da się.
Kiedy jechaliśmy na Bałkany też wydawało się, że mamy mnóstwo miejsca. Duży samochód, to i wszystko się zmieści. Zapomnieliśmy tylko, że jechaliśmy w szóstkę, więc redukcja bagażu była konieczna i znowu okazało się, że wszystko się da i można przeżyć bez łóżeczka turystycznego, bez tysiąca zabawek, bez nocnika, bez 20 zmian ubranek. Mniej znaczy więcej, bo im mniej zabieramy tym więcej musimy dać od siebie.
A później zaczęły się wyjazdy rowerowe i to było dopiero wyzwanie. No bo jak wszystkie bety z „kombiaka” przerzucić do sakw? Nawet nie chodzi o ilość, ale ciężar. Przecież przez te setki kilometrów sami będziemy musieli je ciągnąć. Stąd zrodził się minimal plan.
W minimal planie mistrzem jest tata Zbych (pewnie gdyby on pakował Kajtka, on też by prędko stał się mistrzem!). 3 koszulki, długi rękaw, kurtka, spodnie, majtki na zmianę i już. Pół sakwy zapełnione. Później mama Fasola: 7 koszulek, 7 długich rękawów, 2 pary spodni, jakaś spódnica, sukienka… i cała sakwa pełna plus pół tej wolnej taty Zbycha. Trzecią całą sakwę zajmują ciuchy Kajtka (bo przecież pakuje go Fasola). Na szczęście za każdym razem jest coraz lepiej. A w praktyce wygląda to tak: mama Fasola robi listę, następnie przygotowujemy bety, które chcemy zabrać, a później następuje pierwsza selekcja. Nadal sporo… kolejna selekcja i tak, aż osiągniemy jakiś satysfakcjonujący nas wynik, czyli uda nam się zmieścić.
Generalnie jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami kompletu dużych sakw Crosso Dry Big o pojemności 60 l, oraz małych sakw Dry Small o pojemności 30 l. Dodatkowo sprawę ułatwia nam worek transportowy (80l ), do którego ładujemy karimaty, namiot i śpiwory. Kubaturę naszego „bagażnika” uzupełnia jeszcze jeden pożyczony komplet dużych sakw. Daje to w sumie niebagatelne 230 litrów, które w zaskakująco krótkim czasie wypełniamy prawie po brzegi. Jak już wiecie 3 duże sakwy zawalone są ciuchami, a czwarta to „kuchnia”, elektronika i inne przydasie. Dwie przednie, małe sakwy służyły nam pomocniczo. Głównie do zapakowania sprzętów często używanych podczas jazdy: dwie zmiany ubranek dla Kajtka (bo to jeszcze faza wychodzenia z pieluch), batoniki, napoje, ale także jako torby na bieżące zakupy np. na obiad. Spokojnie bez przednich sakw dalibyśmy radę, bo na poprzednie wyjazdy mieściliśmy się tylko w duże sakwy. Ale przez to, że nasze sakwy to po prostu duże worki i czasami naprawdę ciężko na szybko coś w nich wygrzebać to rozwiązanie z małymi sakwami jest optymalne. Nie mamy niestety toreb na kierownice, ale zamontowaliśmy tak nasze lustrzanki i też dawały radę, choć brakowało nam mapnika, czy kieszonek na pierdółki, które dobrze jest mieć pod ręką. Jadąc na wyjazd rowerowy, ale posiłkując się pociągami niezbędna jest… siata ikea! Sprawdzała nam się wielokrotnie, jest wytrzymała i całkiem spora, a przydaje się również w innym celu, niż tylko transportowym:) I kolejny świetny patent – plandeka. Nie waży wiele, a przydawała nam się wiele razy jako wiatrołap na plaży, jako suche siedzisko po deszczu, do przykrycia sprzętów w nocy, w czasie deszczu (nasz namiocik ledwo mieści naszą trójkę, więc sprzęty zawsze lądują poza nim).
To czego nam jeszcze brakowało to z pewnością dodatkowych uchwytów na bidony, ale z tym też sobie poradziliśmy rzecz jasna. Bo oczywiście z dobrym sprzętem i gadżetami jest łatwiej, ale da się również jechać bez nich. Nie trzeba mieć super wypasionego roweru, super wypasionej przyczepy, super wypasionych gadżetów kolarskich… uwierzcie, że da się wiele ogarnąć niskim nakładem finansowym. Choć nie ukrywamy, że teraz w przyczepę zainwestujemy dużo więcej niż 80$ (bo tyle kosztował Kajtkowy sprzęt).
Generalnie nie lubię się mądrzyć i sypać złotymi radami, bo takich nie ma. Każdy wyjazd jest inny, wymaga innych sprzętów, innego przygotowania, nie ma idealnych rozwiązań, zwłaszcza w czasie wyjazdów z dziećmi. Ale mamy nasze listy, które przygotowywaliśmy przed rowerową przejażdżką przez Polskę. Zamieścimy je wkrótce, może kogoś zaciekawią albo ktoś podrzuci nam inne pomysły? Bo nas np. przekonał patent z wożeniem rowerka biegowego (póki dzieciak nie jeździ np. na rowerku przyczepionym do roweru rodzica), tak by też miał okazję się zmęczyć!
A minimal plan… trzeba nad nim ciągle pracować, a z każdym kolejnym pakowanie będzie coraz lepiej. Zawsze po drodze są strumyki, w których można przeprać ciuchy i rozwiesić na przyczepie, by wyschły. Są też po drodze sklepy, tanie odzieże, słowem mało jest rzeczy, których nie da się zastąpić również w drodze. A minimal jest lżejszy, więc daje więcej radości z jazdy, rozwija kreatywność, bo trzeba czymś zastąpić zabawki, których nie mamy, wykombinować czasem coś z niczego. A ile przy tym radości! W drogę.
Podziwiamy. Super post. My dopiero oczekujemy narodzin, więc wszystko przed nami 🙂
Oj, tak:) wszystko przed Wami. Ale my też będziemy mieli nową jakość i już nie mogę się doczekać (mama Fasola):)