Beskid Niski rowerom bliski
Wróciłem do domu z wyjazdu rowerowego po górach. Coś słyszałem, że one nazywają się Beskid Niski… i trochę tego nie rozumiem. Patrząc na rodziców jak pocą się, stękają srogo zdobywając kolejne podjazdy to nazwałbym je nawet i Alpami, szczególnie, że podobno zdobyliśmy czterotysięcznik.
Tak, tak Kajtostanie. Trochę podjazdów było, ale nie było znowu tak źle. Myślałam, że w góry na rower nigdy się nie wybiorę, a przede wszystkim, że nie dam rady. Okazuje się, że wszystko jest do zrobienia i jak na pierwszy raz było całkiem przyjemnie.
Całą trasę możecie prześledzić na tracku z GPS.
Wszystko zaczęło się od tego, że pewni znani podróżnicy obchodzili rocznicę swoich poprawin właśnie w Beskidzie Niskim. Impreza była, miejsce piękne, obecność obowiązkowa, tylko jak się tam dostać? Samochodem, pociągiem, e tam wakacje są, więc padło na rower. Drugą motywacją były urodziny Zbycha, które życzył sobie spędzić w drodze, mimo zakupionego już biletu urodzinowego na koncert Gogol Bordello. 18 czerwca ruszyliśmy z Krakowa na południowy-wschód, by urodzinowy toast wznieść gdzieś. Gdzieś padło na Brzączowice nad Jeziorem Dobczyckim. Trochę blisko? Uciekając deszczom i burzom wyruszyliśmy z Krakowa dopiero koło 18. Bo trzeba było się spakować, a to nie takie proste. Selekcja, selekcja i jeszcze raz selekcja. Trzeba zabrać wszystko, bo przecież jedziemy z Kajtostanem, a jednocześnie tak niewiele. Liczy się każda zabawka, książeczka, miś… Mimo wszystko udaje się pięknie i mieścimy się w komplet małych i dużych sakw, worka oraz przyczepki – tam głównie miś-kłapouch i zabawki do piasku.
JAK ORGANIZOWAĆ CZAS W CZASIE WYJAZDU ROWEROWEGO Z DZIECKIEM?
Wyruszyliśmy w najgorętszy (jak do tej pory) okres wakacji. Plan był zatem taki, żeby wstawać rano, zbierać się szybko, a w najcięższy czas (12-14) robić przerwę. Wyszło jak zwykle, nic już z planu nie zostało. Wstawaliśmy owszem wcześnie, ale jakoś zawsze śniadanie i pakowanie schodziło nam do 9, wtedy zostawało już 2-3 godzinki jazdy w normalnej temperaturze. Dzień układał się tak jak miał się układać, spontanicznie. Dostosowywaliśmy się do Kajtostana, jego drzemki i potrzeby wyszumienia się.
Na szczęście w co drugiej mieścinie/wiosce jest szkoła, przedszkole, dom kultury, przy których zlokalizowane są place zabaw. Są huśtawki, zjeżdżalnie, a co najważniejsze piaskownica i dzieci! My gotowaliśmy obiad, a Kajtek zaznajamiał się z miejscowymi. Tak, tak… zaznajamiałem się. Toczyłem nieustanny bój. Walkę o foremkę, łopatkę i samochody. A swoją drogą, czy zastanawialiście się kiedyś dlaczego większość zabawek to autka? Przecież rower i przyczepka to taka świetna zabawa. To dlatego tak szybko wsiadałem do przyczepki i chciałem jechać. Poganiałem rodziców krzycząc: „Jedziemy” albo „Do przyczepki, chcę do przyczepki”. Czasem się udawało i przerwa trwała odpowiednio, koło 10-15 minut.
Chyba za często Ci się to udawało, Kajtostanie, bo wieczorami po całym dniu marzyliśmy tylko o rozbiciu namiotu i położeniu na karimacie zmęczonych ciał. Ale właśnie wtedy młodemu włączał się kolejny tryb aktywności, nocny tryb aktywności. Zamiast spokojnie iść spać koło 21, on w najlepsze brykał nawet do 24. Ale znaleźliśmy sposób i na to. Zmęczone dziecko będzie spało lepiej. Działa.
Uff.. w końcu mnie wypuścili z tej przyczepki. Naprawdę lubię tę zabawę w turlanie się przyczepką, ale czasem lubię też pobiegać. Szczególnie jak mogę gonić mamę albo tatę uciekających mi na rowerach i znikających gdzieś w trawie albo za drzewem.
Czasem pomagałem też pchać rower pod górkę, to też dobre.
No i przede wszystkim zbieranie poziomek. Mmmm….
Kajtostan się rozmarzył, a jest nad czym, bo przyroda Beskidu Niskiego jest naprawdę bogata. Spotkaliśmy na swojej drodze całą masę zwierząt, od domowych krów, kóz, kur, koni, po lisa, sarny, ptaki, żaby i ryby. Kajtostan poznał nawet swojego cielakowego imiennika. Cały czas towarzyszyły nam robaki na literkę K. Idealna para: kleszcz i komar. Z komarami to jakoś tam dawaliśmy radę. Pogryzą, poswędzi, podrapiemy się i już. Kleszcze wyciągamy. Tak, tak, rodzice wyciągali, ale czasem się nie dawałem i nawet jednego przywiozłem do Krakowa na pamiątkę. I też wyciągnęli. Ale kleszcze to mieli wszyscy wujkowie i ciocie. Na imprezie to każdy chyba miał codziennie, a jak jechaliśmy z Norbertem i Jago to też im się chyba trafiły. Ale fajnie się z nimi jechało, bo przynajmniej mogłem odpocząć od rodziców.
RODZINA I PRZYJACIELE
Tak, tak, Kajtostanie. My też mogliśmy trochę odpocząć. Niania na brzegu z Kajtkiem, a my uprawialiśmy leżing w strumyku. Takich chwil trochę było, choć wiadomo, że czasem niewystarczająco.
Ciekawa jestem jak taki wyjazd z dzieckiem na rowerze widzą inni. Jak widzi ktoś kto z nami jechał? Jak ktoś kto dzieci nie ma? Jak widzą nas mijani ludzie? Było dużo ciekawych spojrzeń, sporo komentarzy, zagadywania. Wszędzie jednak uśmiechy i miłe słowo, czasem zdzwienie czy wręcz niedowierzanie.
Niektórzy zapraszali nas do siebie i odpoczywaliśmy też u nich. Na przykład w Nowicy trafiliśmy na Artura, Ninkę i ich Szpilkowo. Bardzo przyjemne miejsce – ciepła herbatka, bułki z oliwkami i towarzyszka kajtostanowych zabaw. Świetny klimacik, a poprosiliśmy tylko o uzupełnienie butelek z wodą.
I pewnego dnia doszły nas słuchy, że front zmierza w naszą stronę i lada moment zacznie padać. Zrobiliśmy odwrót i powoli zaczęliśmy jechać na zachód przez Ożenną, Kwiatoń do Grybowa, gdzie wskoczyliśmy do pociągu i susi wysiedliśmy w Krakowie.
PS. W związku z tym, że nie udało nam się jeszcze ogarnąć tworzenia galerii w tym miejscu… wszystko w swoim czasie. Zapraszamy do galerii na Google+.
Piękna wycieczka w Beskidzie. Ale bym ruszyła! Kajtek z Kłapouchym w kaskach i bierzcie i jedźcie 😉
Jedyne czego nie lubimy w takich akcjach, to …kleszczy- nie ma żartów, my właśnie pokutujemy za chwile w trawach i krzakach:(
Beskid cudowny. Będziemy wracać na pewno. Więc bierzcie i jedźcie:)
A na kleszcze trzeba uważać, nie ma rady.
Wygląda fajnie wycieczka, powiedzcie, co to za model przyczepki? Szukam czegoś godnego polecenia. Pozdrawiam
Witaj Marcinie.
To jest przyczepka InStep. Ale czy polecamy… Gdybyśmy wiedzieli więcej o przyczepkach i mieli to doświadczenie, które mamy, pewnie zdecydowalibyśmy się na inną. Bo jednak, jeśli zamierza się eksploatować przyczepkę nieco bardziej niż tylko jazdą po parku to warto zainwestować. Nasza przyczepka kosztowała 80$, czyli bardzo niewiele, ale… musieliśmy wzmocnić jej podwozie, gdyż przemaka, ogólnie materiał już powoli się przeciera, średnica kół jest na tyle mała, że jeżdżąc po terenie często „ryliśmy” podwoziem i przez to z pewnością tak się poprzecierała. A więcej znajdziesz w tym poście:
http://kajtostany.peron4.pl/2013/07/25/absolutnie-subiektywny-przewodnik-po-przyczepkach-rowerowych-dla-dzieci/
Charioty są niestety bardzo drogie, ale warte swojej ceny. Więc trudna decyzja, ale my będziemy już uważniej kupować następny sprzęt i trochę mniej oszczędzać;)