Miasto Smurfów
Po kolejnej walce z górami, nie kończącymi się podjazdami i za krótkimi zjazdami dotarliśmy do Chefchaouanu – niebieskiego miasta. Nie znalazłszy chętnych do przenocowania nas couchów, zadekowaliśmy się w hotelu w Medinie. Cena znośna (150 DH), warunki adekwatne do ceny, prysznic z ciepłą wodą i nawet śniadanie w cenie. Po kilku dniach nie mycia się i bycia w drodze dobrze się zatrzymać i odświeżyć. Wejście do mediny z obładowanymi rowerami było błędem – daliśmy się zrobić naganiaczowi, ale w porę zrozumieliśmy błąd i w pierwszym hotelu po wejściu do mediny znaleźliśmy wszystko to czego szukaliśmy. Oprócz tego, że ciężko ogarniać noclegi w medinie z rowerami to noclegi tam są super, bo od razu jesteś w centrum wydarzeń. Nie trzeba organizować całej eskapady „na miasto”, tylko wyjść i dać się wkręcić. Nam udało się bardzo szybko. Kajtkowi spodobało się smurfowe miasto, które nie było aż tak pokręcone jak to w Tetouanie. Spokojnie ogarnęliśmy, gdzie są dobre kanapki, a gdzie pyszne słodkości – najważniejsze i olewając przyczepę, zachustowani ruszyliśmy wąskimi uliczkami, które mają tu swój porządek, rzadko są ślepe i nie tak zakrecone jak w medinie, gdzie się kompletnie zgubiliśmy. Ale co wyróżnia tę medinę spośród innych to kolor. Indigo, niebieski, smurfowy. Nocą miasto stawało się zimne, fioletowe, ale nadal piękne, zobaczcie sami. Były też inne historie, ale to już zupełnie inna bajka.
ale bajecznie niebiesko 🙂
patrzać na Wasze fajne zdjęcia, jeżeli kiedyś wybierzemy się do Maroko
to nie mogę zapomnieć obiektywu szerokokątnego!
Do spaceru po wąskich uliczkach Mediny idealny 🙂
pozdrawiam i trzymam kciuki
[…] Część z Was mogła zauważyć ogłoszenie zamieszczone na fejsie. Mieliśmy nadzieję, że ktoś z nowopoznanych ludzi zorientuje się o co chodzi i uda nam się odzyskać piękny kocyk LaMillou, prezent od Asi z Bikeovo, do którego tak mocno przywiązała się zarówno Ruta jak i my. Na tyle nam zależało, że nie czekaliśmy biernie aż ktoś się odezwie, ale rozpoczęliśmy akcję „hotel”, bo przypuszczaliśmy że być może zostawiliśmy go w pokoju hotelowym. Wyjeżdżając z Szafszawanu było na tyle ciepło, że kocyk nie był potrzebny, więc jego stratę zauważyliśmy dopiero wieczorem, po przejechaniu jakichś 40 km. Po kilku nieudanych próbach, w końcu udało się dodzwonić, jednak inna zmiana nie miała pojęcia o naszym istnieniu, a tym bardziej o naszej zgubie. „Proszę dzwonić jutro” – usłyszeliśmy w słuchawce. Zadzwoniliśmy. Znowu to samo, ale w końcu po trzech dniach, gdy my już prawie dojeżdżaliśmy do Fezu kocyk się odnalazł, w hotelu. Doskonale. Wiedzieliśmy że wracać w czwórkę rowerami, a nawet autobusem nam się nie chce, prośba o wysłanie kocyka pocztą zostało zbyta i odrzucona. Mogliśmy albo olać sprawę albo jedno z nas po niego pojechać. Rutę i Kajtka odrzuciliśmy z góry, a ja za bardzo jestem przywiązana do Ruteczki, więc padło na tatę Zbycha. Dotarliśmy do Fezu, zabunkrowaliśmy się u Otomana z CS i obmyślaliśmy plan. Plan zakładał zwiedzanie miasta z chłopakami, którzy nas gościli, a kolejnego dnia Zbychu miał autobusem pojechać do niebieskiego miasta. […]