Anza, śladami dinozaurów
Na pokładzie mamy małego, niespełna 4-letniego paleontologa, jak sam siebie nazywa „panateologa”. Między innymi jego absolutna miłość do dinozaurów sprowadziła nas do Maroka. Nic więc dziwnego, że nasza droga prowadzi nas do miejsc związanych z wielkimi gadami. I nic dziwnego, że Anza koło Agadiru zachwyciła nas znacznie bardziej niż wakacyjny kurorcik.
Anza leży nieopodal Agadiru, a praktycznie jest jego częścią. Właśnie ta mała miejscowość powinna być słynna, bo ma niezwykłą atrakcję. Pod wodami Oceanu Atlantyckiego schowane są odciski dinozaurów sprzed 85 milionów lat. Wielkie gady, głównie latające, dreptały sobie całymi rodzinami, być może łowiąc właśnie rybną przekąskę. Ślady można oglądać tylko w czasie odpływu, chyba że ktoś akurat ma ochotę ponurkować. Śladów jest mnóstwo, na tyle dużo, że można sobie spacerować śladami tych teropodów. Carnivorous, bo chyba tak nazywa się gatunek (tablica informacyjna jest na tyle zdawkowa, że nawet trudno odczytać i później znaleźć informacje o tym gatunku w Internecie). Anza powinna być słynna, a nie jest. Z głównej drogi prowadzącej z północy do Agadiru nie ma ani jednej strzałki, informacji którędy do odcisków stóp i nie tylko. Oprócz odcisków łap, są też odciski skrzydeł przygotowujących się do startu latających gadów. My dowiedzieliśmy się o tym miejscu od naszego hosta – surfera, który wyjaśnił nam jak trafić, a i tak na miejscu musieliśmy pytać się miejscowych. Żadnej informacji nie znaleźliśmy w przewodniku, a na miejscu, na plaży znajduje się tablica w dość opłakanym stanie. Przypominam sobie polskie dinoparki, wymuskane, ociekające atrakcjami i spoglądam na to miejsce i trochę przykro się robi, że Marokańczycy nie dbają o swoje skarby (bo to nie jedyny przykład takiego zachowania). Ale zaraz, zaraz… Marokańczycy? To raczej nie ich sprawka, ale szeroko pojętej władzy. Bo w Anzie spotkaliśmy amatora dinozaurów, który należy do organizacji pozarządowej zrzeszającej miłośników pradawnych gadów. Oprowadził nas po tym niezwykłym miejscu, opisał po kolei wszystkie widoczne ślady, brodził z nami po kostki w wodzie i tłumaczył, tłumaczył. Wyjaśnił nam również jak wygląda sytuacja takich miejsc, że od kilku lat próbują uzyskać dofinansowanie do postawienia punktu informacyjnego, odnowienia tablicy czy postawienia na głównej drodze choćby jednej strzałki. Próbują i nic. Zazwyczaj kończy się na przedwyborczych obiecankach. Chcieliśmy zapłacić za „wstęp” i oprowadzenie, ale nie przyjął pieniędzy, tylko przyniósł Kajtkowi w prezencie figurkę Allozaura i własnoręcznie rysowane na kamieniach dinozaury. Kajtek oddał jednego gada ze swojej kolekcji, przynajmniej tak mogliśmy się mu odwdzięczyć. Trochę szkoda, bo może gdyby przyjmowali od zbłąkanych turystów po te 10 DH, w końcu sami uzbieraliby na strzałkę z głównej drogi i być może interes sam by się nakręcał. Z jednej strony super, że taka atrakcja jest otwarta dla wszystkich, „dzika”, ale jednak brakowało mi dodatkowych informacji, bo my mieliśmy ogromne szczęście trafiając na amatora-paleontologa.
A teraz zdradzimy Wam tajemnicę, jak dotrzeć do Tego miejsca. Kierując się główną drogą z północy do Agadiru mijamy kontrolę policyjną (w Maroku na rogatkach wszystkich większych miast znajdują się kontrole policji, które tylko na południu kraju interesują się turystami) i wjeżdżamy do Anzy. Mijamy stadion, szkołę i mały skwerek, za którymi skręcamy w prawo w stronę morza. Zjeżdżając w dół, na plaży znajdziemy tandetną bramę z dinozaurami z deskami surfingowymi. Wchodzimy na plażę i wzdłuż brzegu idziemy w lewo, w stronę Agadiru. Tablica póki co stoi, schodzimy przy niej do wody i przenosimy się w czasie.
W kwestii dinozaurów to nie jest nasze ostatnie słowo.