Literka „B” jak…
Wczorajszy dzień sponsorowała literka B jak …
Mieliśmy wczoraj dojechać do Żarek, z Krakowa to około 100 km. Nie udało się.
Po pierwsze wyjechaliśmy dopiero o 10, a zamierzaliśmy o 8 🙂 Dwie godziny obsuwy to jednak całkiem sporo. Jechało się świetnie, do czasu gdy nie zaczęły nadciągać chmury i coraz więcej chmur i coraz więcej. A chmury coraz czarniejsze i czarniejsze, stalowe, groźne, burzowe. Burza dopadła nas w Kolbarku. Akurat zbliżała się pora obiadowa, więc skorzystaliśmy z gościnności przystanku autobusowego. Płachta brezentowa od strony ulicy wzbudzała zainteresowanie przejezdnych. Póki nie zobaczyliśmy z zewnątrz naszego rowerowego taboru, nie mogliśmy zrozumieć czemu oni wszyscy się tak gapią.
Kus kus i pełne brzuchy. Humory od razu lepsze, choć złe wcale nie były.
Kajtek koniecznie chciał zobaczyć zamek. Ogrodzieniec wydawał się być idealnym miejscem docelowym. Ale kolejne chmury zrewidowały nasz plan. Chcieliśmy się rozbić przed deszczem. Udało się. Kolacja w namiocie, Kajtek w swoim nowym śpiworze. Jestem Mouk, a Ty Chawapa, mamo. – krzyczał uradowany Kajtostan. Zrobiło się ciemno, wiatr coraz mocniej wiał i marzyłam tylko o tym, żeby Kajtek zasnął przed burzą. Bo do niedawna Kajtek panicznie bał się burzy. Poradziliśmy sobie z tym przez jej oswojenie. Bo przecież antylopy kopytami robią grzmoty, a rogami iskry – błyski. Działa. Czytamy książeczki (dwie które udało nam się spakować), gasimy światło i Kajtek zasypia. Czego nie można powiedzieć o mnie. Mimo braku włączonych latarek jasno jest jak cholera, bo błyski przecinają niebo raz za razem. Kiedy trzeba być odważnym przy Kajtku, by dać mu poczucie bezpieczeństwa jestem twarda. Gdy zasypia, zamieniam się w kłębek nerwów, ba, w kłębek przerażenia. I znowu, Kajtek śpi całą noc, a my przez powracające wciąż burze, które trzęsły całą ziemią i niebem, przez wyjące od czasu do czasu syreny ostrzegawcze, dudniący deszcz i grad o namiot, a w końcu przez kałużę wody w naszym domku wysypiamy się tak jak się da wyspać w takich warunkach. Wstajemy, nie pada, zwijamy się.
Zaczyna padać, uff zdążyliśmy i w strugach deszczu ruszamy dalej. Do Ogrodzieńca, na zamek i do Żarek. Do Żarek już bez deszczu.
A brzydota, wręcz paskudztwa to podkrakowskie wsie… albo stare zapuszczone rudery albo okrutne, neoklasycystyczne caringtony. Nigdy. Zdecydowanie piękniejsza jest zielono-szara Nowa Huta.
Literka „B” jak Boruszyn.W drogę.
I uwierzcie piszemy posta! joł.
PS. Wzięliśmy Kajtkowi rowerek… ktoś powie, po co, ciężki, trudno zapakować. A jednak. Okazało się to najlepszą nowością jaką wprowadziliśmy w nasze wyjazdy. Kajtek pokonuje z nami kolejne metry – kilometry, pozbywa się energii i dzięki temu mamy spokojniejsze i krótsze wieczory.
I na koniec zagadka. Znajdźcie Kajtostana na poniższym zdjęciu.
Co za stany! Bardzo ładny tekst i jeszcze ładniejsze zdjęcia! Suuuuper.
Dziękujemy bardzo! staramy się:)