Alternatywy?
Jak podobał Ci się dzisiejszy dzień? Opowiesz mi co dzisiaj robiłeś? Pytam zaczepnie Kajtka. Milczenie. Wymowne. Po dłuższej chwili pyta znowu.
Podoba Ci się morze?
Tak. I piasek.
Chciałbyś żeby takie morze i plaże były w Krakowie?
Tak. W moim domku, w mojej Nowej Hucie!
Małe ojczyzny są takie ważne. I zastanawiam się nad istnieniem tego pojęcia nad Bałtykiem. Przejeżdżając przez kurorty i kurorciki nie dostrzegam ani odrobiny tożsamości, odrębnego charakteru. Oczom ukazuje się okropna, chińska stragolandia. I nawet miejsca piękne, jak Chłopy w wakacje gdzieś odrzucają swoje poczucie wartości, sprzedając się za wiatraczki, baloniki, watę cukrową, maszyny do gry, disco muzykę. I są miejsca najgorsze, których istotą jest tandetny wakacyjny kicz jak Pobierowo. Zastanawiam się nad rodzinami wypoczywającymi w takich miejscach. Już nie chodzi mi o kwestie upodobań – to kwestia gustu i całe szczęście, że te są różnorodne.
Ale zastanawiam się nad kwestią finansową. Oczywiste są noclegi, wyżywienie, ale do tego dochodzą jeszcze bibeloty od których oczu dziecka nie da się oderwać. Tęsknym wzrokiem obserwują jak dziewczynka robi sobie tatuaż z henny, a inna afrykański warkoczyk (sic! Skąd ta nazwa?), chłopiec naparza w sztucznego boksera, a jeszcze inny …. Trzeba odmówić, wytłumaczyć, w końcu krzyknąć, że NIE!, bo już nic innego nie dociera. Wydaje mi się, że dobrze jest co jakiś czas robić takie ćwiczenia, pokazywać, że można inaczej pożytkować pieniądze, ale żeby tak skazywać się na dwa tygodnie takiej walki? W końcu przecież się ulegnie, kupi kolejną chińszczyznę, która zapewne nie dojedzie i tak do domu, wcześniej się rozpadając. Kajtek też jest całkiem normalnym dzieckiem, a my całkiem normalnymi rodzicami, więc pamiątką z Poznania jest tęczowy wiatraczek. Ale radzimy sobie z tymi atrakcjami, zapewniając mu coś w zamian. Wspólne budowanie zamków z piasku, wspólne przygotowywanie śniadania na plaży, wspólne rozbijanie namiotu w lesie, wspólne kolorowanie, czytanie, wspólnie spędzany czas.
Przecinamy te straszne monstra pędem, pedałując co sił w nogach. Szukając wytchnienia i spokoju w lesie, na plaży pomiędzy miejscowościami. I znowu ta potęga roweru! Dojedziesz wszędzie, nie uzależniasz się ani od auta i cen paliw, ani od autobusów czy pociągów. Takie wybrzeże Morza Bałtyckiego jest znośne.
Jeszcze słowo o 2. Plenerze Podróżniczym im. K. Nowaka w Boruszynie. Jeździmy obwieszeni sakwami Afryki Nowaka i wciąż zdarzają nam się spotkania z fanami. Opowieści zaczynają się od samej sztafety (jeśli są tacy którzy nie wiedzą co to za inicjatywa, albo co gorsze kim był Kazimierz Nowak). Później przechodzimy już do tego skąd i dokąd jedziemy. I tu zawsze pada Kraków – Boruszyn. Tak to nasza droga. Tak, cała na rowerach. A nad morze? Nie, nad morze z Chodzieży jechaliśmy pociągiem, ale teraz znowu na rowerach. I z tym małym, cały czas? Tak, cały czas. Czasem on nawet sam jedzie. Ciekawe ile kilometrów Kajtek zrobił samodzielnie w czasie tej podróży? Bo my ok. 800.
Fas, dobrze ze piszesz. I ze piszesz w drodze. I ze usciskalam w Boruszynir na pozegnanie. Niedobrze ze nie pozegnam bardziej 😉
Dzięki Jago, ważne są dla mnie takie słowa! Ty też pisz, a uściskamy się jeszcze i to kto wie gdzie:]
Refleksje nt. „chińskiej stragolandii” nachodzą mnie często, najczęściej tu w Krakowie, w Nowej Hucie, przy okazji świąt wszelakich. Ale też na codzień, gdy np. dziecko moje trzyletnie dostaje cymbałki za 5 złotych, które po kwadransie użytkowania lądują w koszu, bo wszystko prawie z lichego plastiku. A nie lepiej było wstrzymać się z zakupem, dołożyć parę złotych i drewniane sprezentować?
Szerokiej drogi, gum braku i szybkiego dotarcia do… Berlina? 🙂
Dziękujemy! Racja i od razu całą rodzinę ostrzegliśmy, że naszym dzieciakom lepiej mniej, rzadziej, ale porządniej. Póki co udaje się prawie zawsze!
Droga była szeroka, gum niewiele, a do Berlina dotrzemy kolejnym razem:)
Ale fajny blog!
dziękujemy! Kiedy wspólny spacer?
Wspaniały pomysł na spędzanie czasu wolnego z dzieckiem i edukację młodego pokolenia 🙂 Pozdrawiam 🙂
Dziękujemy!