Jak świętuje sześciolatek, czyli urodziny Kajtka
Powodów do świętowania zwykle mamy bardzo wiele, w końcu każdy pretekst jest dobry, żeby zjeść ciastko. Ale są w roku takie specjalne daty, wokół których sporo się dzieje. Takim dniem jest oczywiście Międzynarodowy Dzień Liczby Pi, czyli 14 marca – urodziny Kajtka. Taką już mamy świecką tradycję, że staramy się świętować gdzieś poza domem. W tym roku już po raz szósty kombinowaliśmy gdzie tym razem uciec. Trafiliśmy do Dębowca, ktoś wie gdzie to jest?
Ja przyznam się szczerze, że nie miałam pojęcia, tym ciekawsza byłam tego miejsca i tym lepiej mi się go odkrywało. Otóż, jeśli jeszcze nie sprawdziliście na mapie, Dębowiec usytuowany jest niedaleko Cieszyna. Padło na te regiony ze względu na położenie plus-minus w połowie drogi między Opolem i Krakowem. A że nie świętowaliśmy sami, bo połączyliśmy urodziny Kajtka z urodzinami jeszcze kilku członków rodziny to wyszedł nam niezły spęd rodzinny. Szukaliśmy zatem miejsca przyjaznego rodzinom z dziećmi (cokolwiek to znaczy), dość sporego, żeby nas pomieścić i przede wszystkim nietuzinkowego. Trafiliśmy do Willi Słonecznej w Dębowcu i to był strzał w dziesiątkę. Pensjonat, bo chyba tak należałoby nazwać to miejsce, jest położony na uboczu Dębowca. Spacerkiem można przejść do centrum miasteczka, w którym znajduje się tężnia solankowa. Dla nas o tyle było to istotne, że wciąż chorujące nam dzieciaki, inhalacje mogły przenieść z zacisza domowego pod gołe niebo. Tym lepiej, że tuż obok tężni jest plac zabaw, więc połączenie przyjemnego z pożytecznym aż się prosiło. Choć niestety Willa Słoneczna, słoneczna w tym czasie okazała się tylko z nazwy (choć kiedy myślę, że personelu to może jednak to nie tylko nazwa) i deszczyk nam nie odpuszczał to tuż obok tężni jest całkiem sympatyczna kawiarnia, gdzie można się schronić w razie nie pogody. W ogóle przestrzeń w centrum Dębowca jest po prostu ładna i cieszy oko – dużo drewna, prosta architektura dworca, tężnia, wszystko jakoś dobrze ze sobą współgrało. Ale wracajmy do Willi, bo chcąc nie chcąc ze względu na pogodę spędziliśmy w niej sporo czasu, ale chyba nikt nie narzekał na nudę. Oprócz pokoi hotelowych (wszystko jak w opisie na stronie, więc rozwodzić się nad tym nie będę), z których co istotne niektóre są przystosowane dla osób poruszających się na wózkach, budynek ma restaurację, która serwuje pyszne śniadania, obiady i regularne posiłki – każdy z ulicy może zajechać coś zjeść. Co dla nas było istotne, jest też sala na wieczorne posiadówy, kiedy restauracja jest zamknięta i przynajmniej nie trzeba było robić losowania, w którym pokoju robimy imprezę kiedy dzieci poszły spać. Ale a propos dzieci, bo Willa chwali się jako miejsce przyjazne rodzinom z dziećmi. Zawsze zastanawiam się co ludzie przez to rozumieją, jakie wytyczne trzeba spełniać i pewnie każdy widzi to inaczej. Dla mnie to nie tyle sprzęt, bo ten można zapakować w samochód, co nastawienie. Przekonałam się o tym już na wejściu, bowiem drzwi do budynku są przesuwane, a ja oczywiście ciągnę, pcham, mocuję się i w końcu udaje mi się je otworzyć. Wchodząc przepraszam, że pewnie zaraz się popsują przez takich jak ja i pędzę do zbliżającego się Kajtka, bo wiem że zrobi pewnie to samo co ja i te drzwi w końcu faktycznie się rozpadną. Właścicielka z uśmiechem wita mnie u progu i mówi, że się nie zepsują, a nawet jeśli to przecież wszystko można naprawić. I odetchnęłam z ulgą, dzieciaki mogą biegać, szaleć i rzecz jasna nie tłuc szyb i nie rozwalać wszystko co im w ręce wpadnie, ale z luzem, bez spiny i ciągłego napominania, że uważaj, bo coś tam. Tak, to jest właśnie dla mnie miejsce przyjazne dzieciakom i ich rodzicom:D Druga sprawa to podejście personelu. Mieliśmy na pokładzie dwójkę rozbrykanych 6-7latków, Rutkę ze swoimi potrzebami i dwa małe bąki, raczkująco-pełzające. Ekipa była więc wymagająca, ale kącik z zabawkami w restauracji i personel, który z uśmiechem robił slalomy z potrawami pomiędzy tą ferajną zrobił naprawdę kawał dobrej roboty. I chylę czoła przed nimi, bo pamiętam jak pracowałam jako kelnerka, szczególnie, że jedna z pracownic w dniu naszego przyjazdu była pierwszy dzień w pracy, a my tysiąc pytań do… ale było super! To co w środku to jedno, a dwa że na zewnątrz, w wielkim ogrodzie, a może raczej polu, zielonej przestrzeni stoi drewniany wieloryb. Wieloryb do którego wnętrzności można wejść, usiąść, pobawić się, wspiąć na płetwy, a po wszystkim zjechać zjeżdżalnią. I powiem szczerze, kiedy zobaczyłam na zdjęciach tego wieloryba (jeszcze nieświadoma, że to plac zabaw) wiedziałam, że to jest miejsce, które chcę sprawdzić. Drewniany wieloryb na zielonym oceanie!
Jadąc do Willi moją uwagę przykuło też patio i wyobrażałam sobie jak w słońcu będziemy wygrzewać się przy obiadku. Niestety figlarna pogoda postanowiła napisać inny scenariusz i pokrzyżowała nam plany. Ale pomimo deszczu udało nam się pojechać na spacer po Cieszynie, z odwiedzeniem Zamku, obejściem Rotundy z 20 zł, wspięciem się na Wieżę (co poniektórzy) i przekroczeniem Olzy z radosnym Ahoj! Ogrzaliśmy się w kawiarni, gdzie spokojnie mogłam nakarmić – tak trafialiśmy na same dobre miejsca. Uroczysty obiad, tort, prezenty (i już dzieci nie było), a wieczorem nasze opowieści o rowerowej drodze do Maroka i z powrotem.
Niedziela minęła sennie, leniwie jak to niedziela, wyszło słońce i w końcu można było eksplorować wieloryba. A nawet stworzyć swojego własnego na warsztatach z szycia pluszowego wieloryba. Mina Kajtka z igłą i nitką i okrzyki „Ja szyję, sam szyję” – bezcenne. A ja przypomniałam sobie jak mało mam w sobie cierpliwości i jak nie lubię takich robótek ręcznych;) Do rodziny dołączyła nasza duchowa rodzina z TupTam i rzecz jasna jak na porządnych blogerów przystało nie zrobiliśmy sobie ani jednego wspólnego zdjęcia;) I było przeuroczo, pomimo deszczu było radośnie i słonecznie, w końcu świętowaliśmy i byliśmy razem, a to najważniejsze. I choć czasem Kajtek pokazywał różki (bo ostatnio tak ma, pewnie bunt sześciolatka;), Ruta go naśladowała i wyrastały jej jeszcze większe różki – w końcu boRuta, tata Zbych obolały od kaszlu też był nieznośny, a Wanda nieustannie ząbkuje to było naprawdę klawo, bo natomiast ja cierpię na chorobę „dom” i mam go serdecznie dość i nosi mnie, że hej.
Kajtka świętowanie to także impreza dla kumpli i koleżanek z przedszkola, więc impreza trwała dobry tydzień – od weekendu do weekendu. Długo zastanawiałam się nad organizacją takiej imprezy dla dzieciaków, bo można samemu, ale trzeba mieć gdzie i trzeba mieć czas na organizację, a jakoś i jednego i drugiego brakowało, a ponadto po prostu mi się nie chciało. Także poszłam na łatwiznę i wybrałam jedno z wielu miejsc w Krakowie, gdzie można taką imprezę zorganizować. Sala Doświadczania Świata na Wrocławskiej intrygowała mnie od dawna, więc żeby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu padło na to miejsce. Bo przede wszystkim jest ciekawe i niestandardowe, a ponadto dość atrakcyjne cenowo. Choć ceny tych imprez to osobny temat i pytałam się Kajtka wielokrotnie czy na pewno chce mieć imprezę czy może jednak jakiś porządny prezent, ale stwierdził że impreza ważniejsza i że on się dorzuci ze swojej świnki skarbonki. Nie było więc dyskusji i dobrze, bo impreza przednia, dzieciaki przeszczęśliwe z Kajtkiem na czele. I nawet ja sobie odpoczęłam od rodziny przy kawie, ciastku i pogaduchach z innymi rodzicami. Dobrze jest spełniać czyjeś marzenia, dobrze jest uszczęśliwiać i dobrze jest to robić dobrze, z głową i nie na siłę, w dobrym towarzystwie i dobrych miejscach. PS. Rzecz jasna jak na dobrą blogerkę przystało mam masę zdjęć z urodzin Kajtka;)
Do Sali Doświadczania Świata będziemy wracać – dni otwarte dla klientów indywidualnych to poniedziałek i wtorek (ale śledźcie ich fejsa, bo to lubi się zmieniać), bo to dla Rutki również dobra terapia. Do Willi Słonecznej również wrócimy, po więcej słońca i na czekoladowy masaż, a może na weekend z jogą albo któreś warsztaty – ofertę mają przeciekawą i wciąż wzbogacaną. Chyba warto się czasem zresetować i oderwać, nawet pomimo zgubienia przy tym nieco pieniędzy.
A ja w końcu idę się pakować, bo pora trochę się podkurować z mojej nieuleczalnej „domowej” choroby. I rzecz jasna wyjazdowo świętować kolejne urodziny majowej jutrzenki – Ruty. Zgadujcie gdzie:)
Ten kto posiada śpiwór Małachowskiego, to wie gdzie leży Dębowiec 🙂
Patrz, mój Małach ma jakieś 15 lat i do tego roku nie miałam pojęcia o istnieniu Dębowca… taka ze mnie ignorantka;)
Ale oglądnięcie jak te nasze śpiwory są robione to jest jeszcze jeden powód do powrotu do Willi Słonecznej!
Wspaniale urządzone urodziny 🙂 Aż chciałoby się być znowu dzieckiem.
Każda okazja jest dobra aby zjeść ciastko, masz rację 🙂
Dokładnie:)
Super urodziny! 🙂 a wieloryb – rewelacja! 🙂
pozdrawiamy!
„Śpiący wielki zwierz” przypomina trochę wieloryba z Pinokia 😀