Rower, Czechy i dobra karma
W ostatni weekend (19-20.07) wylądowaliśmy w Roszkowie. Tak, tak… tym sławnym Roszkowie. Nie wiecie za bardzo o co chodzi? Spokojnie, my też nie wiedzieliśmy, aż do chwili, w której dostaliśmy maila z zaproszeniem od naszych czytelników. Ate-trips, bo o nich tu mowa, też śmigają na rowerach, również z przyczepką z dwuletnim Edikiem w środku. Mieszkają tuż przy granicy czeskiej, za którą króluje dobre piwo oraz zdecydowanie bardziej rozwinięta kultura rowerowa. Dwa razy nie trzeba było nam powtarzać. Przyjeżdżamy.
Oczywiście z terminami było krucho, bo cały czas coś. Ale koniec końców się udało i przez Wrocław i Opole (o tym już wkrótce) dotarliśmy do małej miejscowości Roszków położonej na południe od Raciborza, tuż przy granicy czeskiej (przejście graniczne Chałupki). Umowa była taka, że oni załatwiają rowery, a my przywozimy tylko przyczepkę i spędzamy te dwa dni na rowerach. Układ świetny, ale… w Opolu też tak zrobiliśmy i oczywiście zaczep do naszego NordicCaba został przy rowerze właśnie tam. Sic! Zorientowaliśmy się dopiero na miejscu, kiedy zaczęliśmy się już pakować i szykować do wyjazdu. Co tu robić, co tu robić? Takie plany, takie piękne tereny, taka cudowna pogoda. Na szczęście nasi gospodarze (Tomek i Ola) stanęli na wysokości zadania. Kilka telefonów, wycieczka do Raciborza (ok. 20 km) i dostajemy do dyspozycji Croozera dwójkę z hamaczkiem dla Rutki. Doskonale! Co prawda nie jest to nasza limuzyna, ale najważniejsze, że mieliśmy czym ruszyć w drogę. A o naszych spostrzeżeniach po nieco dłużym kontakcie z inną przyczepką już wkrótce opowie tata Zbych.
Przez to, że przyjechaliśmy na miejsce o naszym poranku, czyli koło 11, a temperatura pewnie ugotowałaby dzieciaki w przyczepkach, na rowery wsiedliśmy dobrze po południu. Przejechaliśmy malowniczą trasę na obszarze granicznych meandrów Odry, które od 2005 roku są obszarem chronionym w programie Natura 2000. Pięknie poprowadzona trasa rowerowo-piesza wiedzie przez zadrzewione tereny nadodrzańskie. Trasa jest bardzo wygodna dla rowerów, również tych z przyczepkami, bo mimo, że wykonana z płyt jest ona na tyle dobrze połączona, że nie odczuwa się dyskomfortu. W pewnych odległościach od siebie położone są punkty informacyjne, które opisują przyrodę tego miejsca oraz procesy rzeczne jakie tu wciąż zachodzą. Spotkać można tu m.in. piękne zimorodki, choć nam nie było niestety to dane. Szlak rowerowy prowadzi przez stare przejście graniczne w Chałupkach, za którym wkraczamy w cudowny czeski świat rowerowy, który pozbawiony jest kostki Bauma. Na ulicach też jakoś przyjemniej, mimo że nie mamy za bardzo potrzeby korzystania z nich, gdyż ilość dróg rowerowych jest znaczna. Naszym kolejnym celem jest lokal z piwkiem, bo w Czechach z jazdą na rowerze po piwie nie ma problemu. Turlamy się więc w pełnym wieczornym słońcu i docieramy do Hat, gdzie dostajemy to czego chcieliśmy. Dzieciaki mają plac zabaw i trampolinę, a my zimne, pyszne piwo. Nawet bezalkoholowy Birell smakował doskonale, co zrozumiałe, bo za coś musiał dostać tytuł najlepszego piwa bezalkoholowego na świecie! Nagle robi się 21, ale dzień przed nami jeszcze długi.
W niedzielę pobudka nieco później niż zakładaliśmy i wszystko jakoś powoli się toczy, ale gdzie się spieszyć? Tego nie lubimy najbardziej, więc wszystko ze spokojem. Czas jest dla nas, a nie my dla niego. Wycieczkę zaczynamy o absurdalnej porze, biorąc pod uwagę skwar jaki nas praży. Tym razem zmierzamy na północ, w stronę Raciborza do Tworkowa, gdzie mali rycerze eksplorowali ruiny zamku z XVIII wieku. Ruiny są oczywiście starsze, bo po dwóch pożarach w latach 30. XX w. i w roku 1945 zamek zaczął się sypać. Podobno pożar spowodowali właściciele posiadłości, którzy liczyli na odszkodowanie. Zamek w weekendy można zwiedzać od 13, więc znajdujemy cień, plac zabaw i lody i piknikujemy. Bo przecież nic nas nie goni. Powrót przez Urbanek i Krzyżanowice to dla nas niezły wycisk. Przez dłuższy czas nie ruszaliśmy się nigdzie dalej na rowerach, Zbychu nie miał też okazji trenować z dwójką, więc nieliczne, a jednak podjazdy dały nam w kość i turlaliśmy się daleko za Tomkiem i Olą. Ale wiadomo, nie o czasy tu chodzi, ale o przyjemność przemieszczania się w tym doskonałym rowerowym tempie. Oj, ale nam tego brakowało! [Na szczęście już niedługo ruszamy w trasę.]
Co oprócz emocji rowerowych? Rozmowy, rozmowy, rozmowy… wymiana doświadczeń, pytania, odpowiedzi, tysiące dobrych słów. Doskonałe towarzystwo i młodych i tych młodych duchem. Na śniadanie wyśmienita jajecznica z jaj od szczęśliwych kur, którymi Kajtek jako chłopak z miasta mocno się interesował. Słodkie morele prosto spod drzewa, obiad z ogródka, świeżo wyciskany sok z jabłek… no takie nasze klimaty. Lubimy to bardzo i myślę, że doceniamy dużo bardziej niż ktoś kto ma to na co dzień. Dzięki serdeczne!
Tereny polecamy wszystkim, z resztą Czechy rowerowo chodzą nam po głowie od jakiegoś czasu. A kto chciałby przemierzyć z nami kilka kilometrów zapraszamy na coroczny przejazd do Boruszyna na 3. Plener Podróżniczy im. K. Nowaka.
Super klimaty. A jak zobaczyłem Odrę to pomyślałem zaraz o kajaku – tak np z Ostravy do Raciborza , albo i dalej 🙂
Kajaki koniecznie!