Święta, święta i po świętach, czyżby?
Święta, święta i po świętach. A mamy kilka powodów do świętowania i bynajmniej nie chodzi nam tylko o Boże Narodzenie i Nowy Rok.
Boże Narodzenie w drodze
Święta na obczyźnie, gdzieś z dala od rodziny dla niektórych brzmią strasznie. Dla mnie kiedyś też tak były postrzegane i mimo tego, że brakowało mi braci, rodziców, dziadków przy wigilijnym stole, święta były super. Ja, mama Fasola, jestem bardzo rodzinnym człowiekiem i w długich podróżach, które odbywałam do tej pory, właśnie tęsknota za rodziną najbardziej mi przeszkadzała.o Obawiałam się tego również w czasie tego półrocznego wyjazdu, a przede wszystkim Bożego Narodzenia, bo przecież to na maksa rodzinne święto. I takie właśnie było. Przecież mam ze sobą moją ukochaną rodzinę, a nowe technologie przybliżyły też wszystkich, z którymi chcieliśmy być razem w tym czasie. Święta spędziliśmy stacjonarnie w mieszkaniu przyjaciół w Rabacie, którzy polecieli na święta do Paryża (dzięki/thanks Khaoula i Raouf).
Święta bez śniegu, bez światełek, bez choinki, bez ozdóbek. Tak, a jedyną osobą której tego brakowało był Kajtek i dla niego staraliśmy się jak mogliśmy, by choć trochę te święta przypominały mu te które zna z Polski i te o których nasłuchał się podczas rozmów z rodzinką z Polski. Fakt, że zatrzymaliśmy się na dłużej w jednym miejscu, mieliśmy mieszkanie z kuchnią i piekarnikiem ułatwił organizację prawie tradycyjnych świąt. Kajtek słyszał od kuzynki Hali o pieczeniu pierniczków i ubieraniu choinki i chęć takiej zabawy była zupełnie naturalna. Jak się chce to wszystko się da, czyż nie? Oczywiście że tak. Podczas gdy ja piekłam pseudopiernika na bazie gotowego ciasta z torebki, do którego dorzuciłam cynamon, goździki i imbir (tylko takie piernikowe przyprawy udało mi się znaleźć w Maroku), Zbychu z dzieciakami wyruszyli na poszukiwanie choinki. W tak europejskim mieście jak Rabat bez problemu można dostać sztuczne drzewko i ozdoby, ale po co nam drzewko i ozdoby, jeśli można zorganizować coś samemu, wystarczy tylko trochę kreatywności. Liście palmowe spięliśmy trytkami i ozdobiliśmy ciastkami i ręcznie robionymi ozdobami, m.in. bałwanem z kapsli. Prezenty wybraliśmy wspólnie, ale później schowaliśmy, by pod choinkę mógł podrzucić je aniołek. Przygotowaliśmy też kolację wigilijną, którą spędziliśmy z Keithem, Kanadyjczykiem, który od 2007 roku jeździ sobie po świecie na rowerze – ostrym kole! Serio! oraz z Badirem, Marokańczykiem, cyklistą z Rabatu. Na kolację przygotowaliśmy barszcz z pierożkami ravioli, rybę z ryżem i ulubioną surówką Kajtka z jabłka i marchewki. Upiekłam też wspomniany pseudopiernik i prawieudany mazurek orzechowy, bo pomyliłam proporcje cukru do wody i zamiast zrobić syrop z 2 szklanek wody i 6 łyżek cukru, wsypałam 2 szklanki cukru i wlałam 6 łyżek wody. Mazurek wyszedł, ale słodki był, że aż Kajtkowi i Zbychowi ciężko było go przełknąć. Kupiliśmy jeszcze jakieś okropne tutejsze ciasto świąteczne, ale nie bożonarodzeniowe tylko noworoczne, choć sylwestra też specjalnie tu nie obchodzą, bo mają inny kalendarz. Przy wigilijnym stole zostawiliśmy tradycyjnie dodatkowe nakrycie dla niespodziewanego gościa i w sumie jak zawsze nikt nie przyszedł. Keith zapodał kolędy jazzowe i w tak doskonałej atmosferze gawędziliśmy do nocy. My opowiadaliśmy chłopakom o tradycjach i zwyczajach, które kultywuje się w Polsce, a Badir opowiadał nam o największych świętach muzułmańskich, głównie o ramadanie. Było wybornie. Świątecznie i rodzinnie. W pierwszy dzień świąt musiałam nadrobić śpiewanie kolęd, bo to w Świętach uwielbiam najbardziej, więc poszliśmy na polską mszę, o której dowiedzieliśmy się w Ambasadzie Polskiej, w której chcieliśmy się dowiedzieć o możliwość przedłużenia pobytu w Maroku. Niestety okazuje się, że gdy chce się zabawić w Maroku dłużej niż 3 miesiące należy przekroczyć którąś z granic państwa, żeby dostać nową pieczątkę, więc zaczęliśmy kombinować.
3 miesiące w Maroku
Wykombinowaliśmy, że najbardziej pasuje nam pojechać na południe i spróbować się przedostać na Wyspy Kanaryjskie. Granica z Algierią jest ciężka do przekroczenia i raczej niebezpieczna, do Mauretanii potrzeba wizę z 100 dolków od osoby, a w Ceucie już byliśmy i na północ nie chciało nam się ponownie jechać. Trzeba pamiętać, że wg Maroka Sahara Zachodnia jest integralną częścią ich państwa, nie ma granicy i nie m pieczątek. No i te wyspy Kanaryjskie wydały nam się najsensowniejsze, więc zaczęliśmy szukać połączeń, głównie przez wodę. Wysłaliśmy kilka zapytań do ludzie mieszkających w Tarfayi i Laayoune o prom, łódkę, łajbkę na wyspy. Niestety wszystkie informacje powielały się z tymi, które znaleźliśmy w sieci. Prom pływał, ale w 2011 roku statek zatonął i przestał kursować. Są jakieś wzmianki, że mają go uruchomić w grudniu 2014 roku, czyli specjalnie dla nas, ale okazuje się, że taką informację podają co roku, zmieniaj tylko datę. Głowiliśmy się chwilkę w czasie świątecznego lenistwa i w końcu wpadliśmy na pomysł, że ewakuujemy się z Maroka samolotem. Okazało się, że z Marakeszu są tanie loty do Hiszpanii. Przekalkulowaliśmy wszystkie wydatki, które i tak musielibyśmy ponieść wyjeżdżając z Maroka (prom 100 euro, podjazdy autobusem, bo nie zdążylibyśmy zobaczyć tego co chcemy i dojechać na północ przed 14 lutego 2015 roku) i kupiliśmy bilety na lot do Sewilli. Ładny prezent walentynkowy, nieprawdaż? I znowu nasze plany zmieniły się o 180 stopni. Zamiast jechać autobusem do Marakeszu, jedziemy rowerem wzdłuż wybrzeża Oceanu Atlantyckiego do Agadiru, a zamiast jak najszybciej ewakuować się z Rabatu, Rutka nabawiła się zapalenia oskrzelików i musieliśmy zostać w Rabacie do samego Sylwestra. Ale nie ma tego złego coby na dobre nie wyszło, bo w Rabacie trafiliśmy na super towarzystwo Moniki z dzieciakami, Wojtkiem i Kamilem, z którymi Kajtek wyśmienicie się bawił. A zaczęło się od tego śpiewania kolęd. Tam chłopaki zaczęły szaleć i wiadomo było że świetnie się dogadują. Gdy Monika dowiedziała się, że jeszcze zostajemy chwilę w stolicy zaprosiła nas na obiad. I to jaki obiad! Barszcz z uszkami, schab z sosem żurawinowym, pierogi, kompot z suszu… wiecie co to oznacza z dala od domu? Było doskonałe i nigdy nie smakowało lepiej. Nawet seromakowiec pałaszowałam, aż mi się uszy trzęsły, choć mak jest jedyną rzeczą, której do tej pory przełknąć nie mogłam. Monika wraz z mężem są pracownikami polskiej ambasady, a w Maroku mieszkają już 7 lat, więc z zapartym tchem słuchaliśmy marokańsko-polskich historii. Siedzieliśmy i gadaliśmy, a chłopaki szaleli skacząc na trampolinie, układając tory kolejowe, budując domki z poduszek. Dobry czas, zarówno dla nas, jak i dla Kajtka. Rutka zaczęła kaszleć, więc Monika zabrała nas do sprawdzonego lekarza i wtedy okazało się, że „jutro” nigdzie nie jedziemy. Miasto trzymało nas w sidłach. Ale oczywiście dostrzegliśmy w tym także sporo pozytywu. Przede wszystkim spędziliśmy jeszcze więcej czasu z Moniką i chłopakami odwiedzając wspólnie Jardin Exotique, jedno z najlepszych atrakcji dla dzieciaków. (Z Rutką mieliśmy nakaz wychodzenia na słońce, by jak najmniej siedzieć w zimnym i wilgotnym mieszkaniu. Zimą Marokańczycy wchodząc do domu ubierają kurtki i grube swetry, bowiem mało które mieszkanie ma ogrzewanie, a jeśli już to mały grzejniczek, który nie pozbędzie się wilgoci, która jest wszędzie i pomaga chyba tylko grzybom). To położony kilka kilometrów na północ od Rabatu ogród botaniczny. W samym Rabacie też jest ogród i to nie jeden, więc cóż w tym nadzwyczajnego? Mianowicie forma tego miejsca. Rośliny poprowadzone są w labirynty, wszędzie tajne przejścia, wiszące kładki nad stawami. Oczywiście wszystko jest po marokańsku, wiec mogłoby być bardziej zadbane, ale można sobie pobiegać i dodatkowo dowiedzieć się co nieco nie tylko o roślinach, ale również o gadach zamieszkujących Maroko, które są zgromadzone w terrarium. To był dobry czas z dobrymi ludźmi. Rutka bardzo szybko poradziła sobie z chorobą i w końcu w ostatni dzień 2014 roku, po 3 tygodniach! ( zdecydowanie za długo) udało nam się uciec z Rabatu.
Sylwester
Wiele możliwości wyboru miejsca sylwestrowego nie mieliśmy, ale co do jednego byliśmy pewni, nie chcemy być w mieście, chcemy znów być w drodze. W końcu jaki Sylwester taki cały rok. Rzutem na taśmę udało nam się wyjechać i co z tego, że jedynie 30 km, ale udało się. Marzył nam się nocleg na plaży i udało się i to. Noc sylwestrową spędziliśmy w drodze, pod namiotem na plaży, z szumem oceanu zamiast hukiem petard, bez szampana, za to ze snem. Tak, tak… przespaliśmy godzinę zero. Ale jakie to ma znaczenie? Obudziliśmy się w 2015 roku! Wjechaliśmy w 2015 rok w Maroku. Dobrze się zaczęło. Teraz czekamy na kolejne powody do świętowania, które w sumie pojawiają się codziennie. Czasem są to urodziny Mahometa, a czasem uśmiech mijanego rolnika na polu, ale już wkrótce urodziny mamy Fasoli, które obchodzić będziemy gdzieś na pustyni – zapraszamy! Trzymajcie rękę na pulsie, bo ostatnio pojawiły się last minute z Katowic do Agadiru za 300 zł, więc może ktoś by się skusił? Byłoby mi niezmiernie miło. 14 lutego (do którego jakoś nie jesteśmy specjalnie przekonani, kochać się kochamy cały rok i każdego dnia) to już wiecie, że spędzimy w samolocie i w Sewilli (jacyś dobrzy ludzie tam są Wam znani?).
Jeszcze kilka powodów do świętowania
Lubimy różne mniej lub bardziej nieoczywiste powody do świętowania. Ostatnio jednym z nich było 666 lajków na fejsie. Tak, tak. Lubimy takie śmieszne liczby, o czym mogliście się przekonać czytając artykuł o nas, który pojawił się jakiś czas temu na peronie4.
Tymczasem przejechaliśmy już jakieś 1666 km. Nie nacieszyliśmy się za długo tymi lajkami, bo bardzo szybko pojawili się nowi fani, co też nas bardzo cieszy.
I znowu wszystko kręci się wokół ludzi i o to chodzi. Dobrzy ludzie są wszędzie, tylko trzeba mieć oczy szeroko otwarte. Tak jest tu w Maroku, tak było zawsze podczas naszych podróży. Ostatnie kilka dni spędziliśmy z parą Francuzów (Sarah i Yoan), pierwszymi sakwiarzami na naszej drodze. Uwierzycie, że to pierwsi? Polubiliśmy się i dobrze się jechało razem. Oczywiście oni zwolnili nieco tempo dostosowując się do nas, ale nie przeszkadzało im to chyba za bardzo, bo raczej chodzi im o drogę niż o wyścigi. Było fantastycznie zaprosić ich na partyjkę kart do naszej wielkiej willi namiotowej i gadać do późnych godzin nocnych (22:00).
A w Polsce tymczasem tata mamy Fasoli, czyli dziadek Leszek obchodził swoje 60 urodziny! Wszystkiego dobrego tato, dziadku i teściu oficjalnie na stronie;)
Pi
Nieuchronnie zbliża się też międzynarodowy dzień liczby Pi, czyli urodziny Kajtka! 14 marca chcielibyśmy zaprosić Was do świętowania z nami. Nie jesteśmy w stanie dokładnie określić miejsca i godziny spotkania. Plan jest taki, że lądujemy 14 lutego i jedziemy na zachód, do Portugalii. W związku z tym, że nie ma tam specjalnie tanich lotów myśleliśmy o zorganizowaniu imprezy w Hiszpanii, ale być może znacie jakieś magiczne triki lotnicze i uda się znaleźć coś do Portugalii? Może znacie miejsce, gdzie warto zrobić piękną imprezę? Może miejsce do którego chcielibyście przyjechać? Może ktoś zna plażę, a może ktoś ma gdzieś puste mieszkanie albo dom z ogródkiem, gdzie można by rozbić namioty gdzieś w Hiszpanii lub Portugalii? Pomóżcie nam proszę zrobić najlepszy prezent dla Kajtka, bądźcie z nim w tym dniu! Wszyscy dziadkowie, kuzynko Halszko, ciocie, wujkowie, kumple i kumpele, przyjaciele i przyjaciółki czekamy na Was 14 marca 2015 roku! Będziemy informować Was na bieżąco o postępach w organizacji tego jakże ważnego wydarzenia. Palec pod budkę kto się z nami bawi?