Utrapienia geografa, czyli droga do Boruszyna wcale nie jest taka prosta
Już po Plenerze. Człowiek wraca do domu, stara się żyć normalnie, uporządkować gdzie był i co widział. I wtedy dopada go… Gdzie ten Boruszyn w ogóle jest? Którędy tam jechaliśmy? Niby prosta sprawa – Opole na południu, potem ciągle na północ, Wrocław, Leszno, Poznań i tuż za Wartą, Boruszyn. Rzeczywistość jak zwykle zamieszała w naszych geograficznych głowach.
Trasę Opole-Wrocław pokonywaliśmy razem, bądź osobno niejednokrotnie w przeróżnych wariantach. Wrzoski, Skorogoszcz, Brzeg, Oława i już praktycznie wjeżdżamy we wrocławski Brochów. Proste? Oczywiście że nie. Zawsze możecie przenieść się na moment na wschód Mazowsza. Trochę błądząc na „gierkówce” wróciliśmy na wcześniej wytyczoną drogę do Wrocławia oraz jego Kątów. Szybka zmiana planów, nowy dzień, nowy plan. Rowerowo ruszamy z Leszna. Świetny wyjazd na Śrem, połykamy kilometry aż miło. Dojeżdżamy do szlaku R9. Nie pozostaje nic innego tylko jechać nim do Poznania… Akurat. Czując w powietrzu pyry, myśląc o zakluczaniu drzwi oraz naduszaniu przycisków trafiamy na… Podkarpacie.
Bardzo lubimy te rejony, Polska B,C,D, Sanok/Srogów, odwiedziny u Kota Zawiadowcy Stacji w Rzeszowie. Lecz tym razem miała być Wielkopolska, Koziołki, rogale.
Wrcamy na szlak. Mamy do celu niespełna 70km, tak przynajmniej nam się wydaje. Transwielkopolska Trasa Rowerowa prócz piasku zaskoczyła nas transatlantyckim skokiem.
Nie posiadając paszportu dla Rutki musieliśmy przemknąć bokiem i podkręcić trochę tempo, żeby zdążyć przed zmrokiem z powrotem do Polski. Ostatnie kilometry przed Boruszynem, cóż mogłoby nas jeszcze zaskoczyć? Przecież nie szybka przejażdżka do jednej ze stolic…
województwa lubuskiego. Akurat to miejsce rowerowo mijaliśmy już dwukrotnie w poprzednich latach. Nie można jednak było odpuścić Zielonejgóry (kto wpadł na pomysł z pisownią łączną?) przy naszych tegorocznych odbiciach od zamierzonej pierwotnie drogi.
Pewnie właśnie przez te objazdowe wyskoki w bok, nasza droga do Boruszyna była trochę dłuższa niż zakładaliśmy. Gdyby nie geograficzne zboczenie, na które cierpi co najmniej połowa Kajtostanów, ten wpis nie ujrzałby światła dziennego. A tak, w głowie narodził się pewien pomysł, na który będzie trzeba poczekać, aż Zawiadowca pozwoli grzebać do woli w bebechach strony.
Lecz czym byłaby geografia bez mapy obrazującej najbardziej palący problem tegorocznego Pleneru? Nawet jak miałby być to tylko taki lichy plan, ukazujący nasze „skoki w bok”.