Witamy w kraju ochroniarzy
Welcome to Maroko! Welcome in Maroko! Krzyczą napotykający nas miejscowi, ciesząc się przy tym od ucha do ucha. Miło, czyż nie? Owszem, ale coś tu jest nie tak. Nie z ludźmi, ale z przestrzenią.
Droga
Od granicy hiszpańsko-marokańskiej w Ceucie (jedna ze straszniejszych granic jakie miałam okazję przekraczać albo po prostu się odzwyczaiłam), mkniemy wzdłuż wybrzeża M. Śródziemnego. Mkniemy to oczywiście gruba przesada, bo jak to my, raczej się turlamy i pobijamy życiowe rekordy pokonywanych dziennych dystansów (np. Wczoraj – 12 km). Ale to czego nam nie brakuje to przede wszystkim czasu, więc delektujemy się chwilą, byciem tu i teraz. Gdy to piszę siedzimy już przeszło 2 godziny na plaży, a Kajtek wkręca do zabawy coraz więcej okolicznych, zaciekawionych dzieciaków. Mieliśmy być dalej, ale dziś odezwał się couch z miejscowości oddalonej o 15 km od naszego poprzedniego, pierwszego płatnego noclegu. No i co robić? Napierać dalej, tak jak pierwotnie mieliśmy w planach czy zostać? Ale jakie znowu zostać, przecież nawet jeśli o 5 kilometrów to jednak posuwamy się do przodu. Zatem odpowiedź jest banalnie prosta. Jedziemy poznać naszego pierwszego marokańskiego coucha do Tetouanu.
Miasta-widma
Ale miałam dziś o czymś zupełnie innym. O tych przedziwnych miastach widmach i panach na włościach-cieciach. Stoją całe miasta, osiedla, tysiące domòw. Białe widma. Ciągną się kilometrami i nie ma w nich nikogo, prócz pilnujących tych przybytków wąsiastych panów, którzy całe dni spędzają w niepasujących do otoczenia, skleconych jakby w ostatniej chwili, drewnianych budach. Samotni wśród setek ścian. Czasem między tymi pustymi szkieletami zabłąka się mały sklepik czy restauracyjka, które czekają na ożywczy powrót sezonu. Ciągną się kilometrami. Ciecie są jedni bardziej, a drudzy mniej mili. Staraliśmy się rozbić na plaży przy jednym z takich resortów, ale niestety „wąs” zdecydował inaczej.
A co mu szkodzi jeden samotny namiot na plaży i czy to w ogóle jego plaża? Nie wiem, do prawdy nie wiem. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. I trafiamy na nocleg do wioski rybackiej (budy pokryte folią i blachą falistą), by pod prawie nieprzeciekającym dachem przeczekać deszcz.
Mimo deszczu i czasem pogody pod psem, radość mnie napawa, że jesteśmy tu teraz, poza sezonem, że ludzie patrzą na nas ze zdziwieniem, raczej jak na wariatów, niż jak na chodzące/pedałujące portfele. Po raz kolejny przekonuję się, że turystyka jaką uprawiamy przekonuje mnir po stokroć bardziej niż all inclusive. Zastanawiam się też ile zdołalibyśmy wytrzymać na takich wczasach, na takim „poznawaniu” i „smakowaniu” Maroka. To zupełnie inna, nie nasza bajka. I żebyście mnie źle nie zrozumieli, absolutnie nie neguję takich wycieczek, bo są świetne i potrzebne, tyle że nie koniecznie nam, a na pewno nie teraz. Zatem idziemy chłonąć klimat tetuańskiej mediny, jedziecie z nami?
[…] Ponadto chcieliśmy w końcu poznać co nieco arabskiej Afryki, a nie mijać kolejne posezonowo wymarłe kurorty. Nasz nowy gospodarz napisał, że oczywiście zaprasza, ale kończy pracę o 20:30. Nie ma […]