Historia z 'maka’
Nauczeni zeszłotygodniową porażką zakupową w niedzielę, wczoraj w Jerez de la frontera udaliśmy się do centrum handlowego by uzupełnić zapasy. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy okazało się, że tego dnia Hiszpanie mają święto i wszystkie sklepy są pozamykane. Znowu nie pozostało nam nic innego jak kawa i frytki w McDonald’s plus darmowe wifi, przewijak, wrzątek do termosu i wodę z kranu do bidonu. Kajtek poszalał chwilę na placu zabaw, załatwiliśmy co mieliśmy załatwić, spakowaliśmy się, wsadziliśmy dzieciaki do przyczepy i już mieliśmy ruszać, kiedy… podeszła do nas jedna z pracownic z wielkim uśmiechem i wielką papierową torbą z zestawem dla dzieci. Grazias, grazias! I nasze kaleczenie hiszpańskiego co my tu w ogóle robimy. Zaskoczyło nas to tym bardziej, że widzieliśmy że wcześniej nas obczajała i mieliśmy wrażenie, że powinniśmy sobie już stamtąd pojechać, żeby nie psuć im wizerunku;) los sprawił, że w Hiszpanii byliśmy już dwa razy w „maku”, czyli wyrobiliśmy już naszą kilkuletnią normę. Czy aż tak źle wyglądamy;)?
Ja o Maku mam bardzo kiepskie zdanie, a ich „hamburgerów” czy „frytek” nawet bym palcem nie tknął. Ale co trzeba im przyznać, mają swoje dobre standardy i zatruć się u nich to nie taka prosta sprawa. No i są długo otwarci, a czasami 24H. Od biedy na lody tam zaglądam, ale tylko wtedy gdy już nie mam innej alternatywy.
My też nie należymy do fanów maków al tym razem to nas przycisnęło. Po wylądowaniu zapasy marokańskie zmalały praktycznie do zera a w niedziele nie widzieliśmy żadnego otwartego sklepu. Podobnie w świąteczną dla nich sobotę. Jakiś mały sklepik z lichym zaopatrzeniem …pozostał mak na coś szybkiego i wyjazd za miasto na rozbicie się i gotowanie.
Na szczęście teraz już zerkamy w kalendarz i udaje nam się unikać takich niespodzianek