La Ruta Kajtostany
Był taki czas kiedy bujaliśmy się po świecie całkiem oddzielnie i było klawo. Był taki czas kiedy śmigaliśmy po świecie we dwoje i było pięknie. Aż nadszedł taki czas kiedy pojawił się Kajtostan i było jeszcze piękniej. Ale wszystko po kolei…
Bo był taki czas kiedy już żyjąc sobie razem, Zbychu pojechał na rowerze do Sudanu i Ugandy w ramach sztafety śladami Kazimierza Nowaka. Pojechał sobie na trochę, wystarczająco długo, by się stęsknić. Zaraz po powrocie wylądował w szpitalu, z którego musiał się urwać, bo czekały na nas bilety na Islandię. To był pierwszy lot tego roku (2010) z Krakowa na Islandię, dzięki czemu załapaliśmy się na szampana i skromny poczęstunek. Już to powinno dać nam do myślenia, że coś jest na rzeczy. Lecąc nad wyspą szaleliśmy z zachwytu, bo trzeba przyznać, że dla geografów (choć pewnie też dla geologów, geomorfologów i innych spod znaku geo) Islandia jest żywą lekcją, małym globusem z wszelkimi dobrodziejstwami natury.
Islandia na start
Z otwartymi ustami stanęliśmy na lądzie, na lądzie, który miał nas zmienić i w którym błyskawicznie oboje się zakochaliśmy. Zakochani byliśmy też w sobie, bo już tak mamy, że lubimy być ze sobą. Ja przyjechałam na wyspę odbyć staż w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Islandii, a dokładniej w ICEIDA (Icelandic International Development Agency), Zbychu dla towarzystwa. Zamieszkaliśmy razem z koleżanką w akademiku w Rejkiawiku. Szybko poznaliśmy świetnych ludzi, którzy bardzo nam pomogli w zaadoptowaniu się do nowego miejsca. Byli to Polacy, którzy dłuższy czas już tam mieszkali. Zapraszali nas na imprezy, żeglowanie jachtem, polecali miejsca „must see”, pożyczyli nam rowery!
Koleżanka wyjeżdżając na miesiąc do Polski pożyczyła nam nawet swój samochód, dzięki czemu mogliśmy swobodniej poruszać się po wyspie.
Niestety obowiązki, jakie miała Fasola na stażu nie dawały dużej ilości wolnego czasu, szczególnie, że Zbychu też znalazł pracę i jakoś tam sobie ciułaliśmy. Ale każdy weekend oraz dłuugie wieczory staraliśmy się wykorzystywać na maksa. Sam Rejkiawik i okolice są bardzo ciekawe, a że mieliśmy do dyspozycji rowerki zwiedzaliśmy sobie stolicę ile wlezie. Z dłuższych wyjazdów poza metropolię był:
– półwysep Sneafellsness z wulkanem o tej samej nazwie, w którym rozpoczynała się Podróż do wnętrza Ziemi, autorstwa mistrza Juliusza Verne’a;
– nieco zmodyfikowany Golden Circle z Parkiem Narodowym Thingvellir, gdzie jedną nogą stanęliśmy już w Ameryce, wodospadem Gulfoss, gejzerem o zaskakującej nazwie Geysir oraz kraterem wulkanu Kerid, w którym koncertowała Bjork;
– półwysep Reykjaness;
– lodowiec Langjokull, dzikie gorące źródła i cała przestrzeń pomiędzy.
Islandia jest jednym z takich miejsc, do którego tęsknimy, do którego chcemy wrócić. Bo zobaczyliśmy tylko skrawek tej niezwykłej wyspy…, bo… w pewnym momencie poczułam się kiepsko. „Chyba się czymś zatrułam” – pomyślałam. Przejdzie. Nie przeszło:) Przez trzy miesiące, które spędziliśmy na Islandii rósł sobie mały islandur – Kajtostan. Niestety początki ciąży mam bardzo kiepskie, co odczuwałam ze zdwojoną siłą tam. Woda z kranu pachnie siarką… uwierzcie, że ciężko było mi się wykąpać. Wszędzie zapach ryb, które uwielbiam, ale niestety nie wtedy. Brakowało mi takiego zwykłego polskiego żarcia, np. truskawek, które tam są mega drogie, więc nie spełniałam swoich zachcianek. Ale pewnego razu wybraliśmy się nad „gorącą rzekę”. W górach, w dziczy płynie rzeczka, która wypływa z gorącego źródła i nim się wychłodzi ma niesamowicie przyjemną temperaturę. Tak sobie zatem siedzieliśmy w tym strumyku. Niektórzy popijali piwko, inni nie, bo marzyli o truskawkach. I co nagle widzimy… przepływającą, piękną, czerwoną truskawkę! Jedyna zjedzona na Islandii, najlepsza jaką kiedykolwiek jadłam!
I wróciliśmy do Polski, by dalej sobie rosnąć zdrowo, choć ciągle zastanawiam się dlaczego i po co wróciliśmy..
Rośniemy
Później to już wiecie co się działo. Rośliśmy sobie dalej zdrowo, Kajtostan wyskoczył i dalej sobie rośniemy i jeździmy to tu, to tam. I nadszedł czas kolejnej drogi. Rowerowej, przez Polskę, o czym poczytać możecie we wcześniejszych postach. Przejechaliśmy prawie 1000 km i Fasola znowu coś zaczęła świrować, że piwo jej nie smakuje, a to było pyszne piwo z przyzamkowego browaru, że tylko makaron by jadła… i znowu się zaczęło. Tym razem znosiłam to lepiej, pewnie przez ruch i „swojskie” zapachy i smaki. I tak sobie znowu rośniemy i bujamy się to tu, to tam.
La Ruta Kajtostany
Kajtek bardzo lubi się przemieszczać, poznawać nowe miejsca, nowych ludzi. Odkąd mówi, to mówi cały czas i mówi też do wszystkich dookoła. Rozmawia. Jest otwarty, chyba odważny jak na swój wiek, ciekawy. Jestem pewna, że ogromny udział w tym, jaki jest Kajtek odgrywają nasze mniejsze i większe wyjazdy. Ale zastanawiam się też nad kwestią przemieszczania się w ciąży, jak to wpływa na małego bąka, skąd jest, jaką drogę pokonał już w brzuchu. A teraz moją głowę zaprząta myśl, jaka będzie siostra Kajtka (o ile nie zrobi psikusa i nie będzie bratem)? Czy to, że pierwsze miesiące swojego istnienia spędziła na rowerze, była z nami w drodze, będzie miało znaczenie? Wyjazd daje mi, daje nam wiele radości, którą z pewnością przekazuję dalej. Chyba zatem bycie w drodze na każdym etapie życia ma jakiś cel i wpływ na nasze dalsze losy. Imię wybrane. Ruta. Droga. La Ruta Kajtostany!
PS. Islandia jest tak nieziemska i mamy tyle pięknych zdjęć… że zrobimy osobny wpis. Chcecie?
chcecie 🙂
koniecznie !
Islandia jest naszym marzeniem – pewnie, że chcemy poczytać!
Islandia – bardzo prosimy o wpis 🙂 To nasz kolejny cel z mężem 🙂 A wpis bardzo przyjemny. Oto w życiu chodzi, aby robić to co się kocha, a życie i tak swoje ma plany i niespodziewane „stany” się pojawiają 🙂 Nic tylko się z tego cieszyć 🙂 Podczas lektury wpisu nie mogłam przestać myśleć o tych dziewczynach co na forach internetowych liczą sobie dni płodne i co miesiąc wykonują 5 testów ciążowych. Straszne to jest… Jak widać, dzieci pojawiają się w najmniej spodziewanych momentach, więc wszystkie te dziewczyny powinny zająć się najpierw życiem, korzystać z życia, a w między czasie na pewno dzidziuś by się pojawił…
Będzie, będzie, ale tak jak napisałam wcześniej teraz mam nieco inny priorytet i potrzebuję trochę czasu:)
Ten „stan” nie pojawił się tak niespodziewanie znowu, bo wiedzieliśmy co robimy;) Ale fakt… bez spiny. Żyć, cieszyć się, kochać i wszystko będzie tak jak ma być. Pięknie!
Pozdrawiamy.
Moi drodzy, musicie się uzbroić w cierpliwość… bo jakoś mało mam siły na siedzenie przy kompie:) Wolę wyjść na spacer, odpocząć, jeśli wiecie o co chodzi. Mam nadzieję, że poczekacie i że będzie warto.